pejzaże niemych rozkojarzeń
spadają na mnie z ukosa
ścinają głowy
kwitnących drzew
złość widok w mglistej
zalewa topieli
kłótnia wokół stołu
krąży niczym
wrogi pies
kiedy się człowiek
sam w sobie zanurza
nie widzi nic więcej
poza
wisielcami wierzb
aż kwiaty więdną
i wysycha gleba
od dwu-znaczeń
pomówienia
w pantomimie słowa
wciąż
zbyt ciężkie gesty
zawieszamy między sobą
niesmak
szkicując rogami
brew prawdy
która głodem
jest
towarzyszenia
chcemy rosnąc w kępkach
samotności
na tle pochmurnego nieba
- tak jest łatwiej
przyjąć pocisk
komentarza
wyrzucony z krańców stołu
bez patrzenia
gdzie za dużo
myśli w czynach
zamiast zgody
rozwieszamy między sobą
taśmę alarmową
nikt nie lubi tych neonów
- nawet jeśli ciosy małe
zawsze rany kłopotliwe
później toczą jad
po brzegi wazy
choć zupa zjadliwa
przy stole
smak traci chwila
w której zamiast warzywa
kąsa
człowiek
człowieka
dlatego łatwiej
czasem siebie nie widzieć
oddzielnie wyrastać
kochać
skromnie
modnie
platonicznie
- godnie
śmiejesz się?
przecież tak się nie da
wiesz dobrze, że
czasem trzeba
żywcem pożerać
wtedy miłość ujędrniona
wyrasta łańcuchem
złączona
- prędzej czy później
dochodzimy do prawdy
- każdemu
dookoła stołu
wyrasta trawnik
zamiast paru kępek marnych
kiedy przyjdzie co do czego
wszystko
tylko mgnieniem
rozkojarzeń
- trzymaj w rysach dobrej woli
wszelkie myśli i uczucia
nim zarzucisz pazurami
skup się
spróbuj pierwej
siebie
niźli
innych
upokorzyć
Komentarze
Prześlij komentarz