się
niebem
zadrżę w
fundamentach
aż zachwieje się
myśl
zbyt logiczna
by była
prostotą
zapatrzona w
horyzont
odległy
skupię
kolumny wrażeń
w drzewach
karłowatych
tam się odnajdę
gdzie ptak śpiewa
miedzy świtem
a rozgałęzieniem
- gniazdo skojarzeń
ulotnych
moim cieniem
iść tylko ze sobą
niedowidząc głębi
nie dostrzegać
skosów
tam gdzie trawa
kwitnie
pionowa
- tak smutno być
tylko przestrzegać
zasad
nie patrzeć w
jezioro
nie rozumieć że
to tafla szklana
dla mnie odbiciem
wielu twarzy
są jeziora
poznania
dobra i zła
łatania dziur w
kosmosie
wodą zalewnia
stągwi uschniętych
kto im przypomni?
- o oczekiwaniu
na wino
patrzenie może
walcem
zataczać koła
równać
myśli wielorakie
wyboistość ciała
rozprostować
wówczas się
płaska robi
perspektywa
marzenia
rozkołyszę się
niebem
upomnę o uśmiech
z chmurami pogram w
pantomimę
- pierzaste swe ramiona
rozciągają czule
nad polem
to anioły stróże
upraw
ciężko pracujących
raz są gradem
raz są chórem
Stworzeniem Adama są
dłonią wydłużoną
spojrzenia
tak się zacieśnia
perspektywa
myślenia
do granic
obliczeń
we mnie
cyfry rosną
jednakowo
krótko długie
skrzydlate
impresją malowane
wonią
traw skoszonych
pieśnią
rozkołysze się
wiatrem
popłynę dalej
nucąc że jestem
że
siebie
rozsiewam
jak nikt
inny
kosy
oczekuję
już wyciągam dłonie
chcę
skronie swe
pod ostrza położyć
dopóki trwam
ziemi nasycam się
tęsknotą
aż
umrę by w Żywym
wstać chlebie
Komentarze
Prześlij komentarz