sklepienia nieczułe
myśli kłamliwych
wybrzuszają swe kopulaste szczyty
by za chwile
runąć w dół
rycząc zjadliwe
lawiną pogardy
prosto w uczucia
wrażliwe na dotyk
chcą
zniszczyć
to co poza ludzkie
w człowieku
- gradem spada
cios za ciosem
samokrytyki
krzyk obelg
wołaniem
o pomoc
paralityka
co się sam nie podniesie
rzucając
na ziemie nieporadne nogi
chce
choć nie może
nie chce
choćby mógł
wyje huragan
tajemnic
wnętrze rozdarte
tą połową istnienia która
gorzeje
jak góra lodowa
ziemia ciała
płonie
- z wierzchu tylko
pod wodą
stygnie
- ogromem przeraża
dumna nie dopuści
by się cała
stopiła
w wodzie
a płynąca jest nadzieja
lawą palącą
miłości
- wybaczeniem
obdarzając siebie
wystarczy by dopuścić
życie strumieniem
spadającym
z przebitego Boku
wtedy choć ryczy skała
lawina nie zniszczy
tego co w środku
pod powłoką
z ciała
wnętrze ziemi
nieprzebytej
niczyimi słowami
gdy się
zapada
sklepienie
otworem w dachu
przenika
pogoda sztormowa
orze bruzdy na skórze
kęs po kęsie
upodobaniem
samo-gwałtu
głowa balonowa
spuchnięta
od wyniszczenia
dumnie się puszy
samo dyscypliną
walkę toczy
lawa z lawiną
a wystarczy tylko
jeden oddech więcej
między nawałnicą
oddech
- nagość
przyodziewa Bogiem
Komentarze
Prześlij komentarz