w srebrnym oceanie
monologu chodnika
wyspa
bezludna
wolności
chwili zasiewu
- trawa
- oddech między pędami
samochodów
źdźbła tuli do krawędzi
skrońmi muska szorstkość zimną
miękkość delikatna impresji
wrasta w trwałość przyzwyczajeń
balastując w półobrocie
nad przepaścią krawężnika
zazieleni kamień
rozsiać się
ulecieć łagodnie
opuszczają wyboiste granie
tu
gdzie rodzinna kępa
czuje
harmonię zapachów
dzieciństwa
pewność bezpieczeństwa
- szmer cichy stóp
ludzkich- sąsiadów
deszczu
czas odmierzany kroplami
tutaj się uczyła
spojrzeń co jak
wschody słońca
- pokłonem witała chwilę
znajomym
krzykiem zachwytu szeptów
mglistych tchnienia
dnia
mały zalążek cudu
przy skraju chodnika
- trawy lilia wodna
w topieli szarości
kruchość wonna
- pośród ulic huków niewidoczna
żywa lilia
miłośników
szczegółu
poruszy pieśnią dziękczynienia
nim ją wyrwiesz
gorliwym pragnieniem porządku
- za to że z(a)wróciłeś na nią
wtórując promieniom
wypatrzyłeś dłońmi
przeczesałeś
zielone kępy
ulicy
drży szmaragdu serce
w kontemplację
chcąc przemienić
twoje wnętrze
potem skłoni głowę
dziękując
za to że może być
soczysta
rozkołysać się
lśnić
w blasku słońca
purpurowe wyciągać ręce
za to że dziś przejdziesz obok
- a ona znużona
głowę oprze na poduszce z betonu
i uśnie
między swoich
wtulona
Komentarze
Prześlij komentarz